Wpisy z tagiem "św Marcin":
Św. Marcina, Biskupa Tuoreńskiego (Tours)
Żył około roku Pańskiego 400.
(Żywot jego był napisany przez ucznia jego Sewera Sulpicyusza.)
Święty Marcin urodził się w mieście Sabaczu dawnéj Panonii a dzisiejszych Węgrach, około roku Pańskiego 320. Rodzice jego byli poganami, a ojciec dowódca w wojsku Rzymskiém i syna do tegoż stanu sposobił.
Marcin mając lat dziesięć, pomimo iż rodzice jego byli temu najprzeciwniejsi, został katechumenem, to jest postanowił zostać chrześcijaninem, i z Kościołem się już zewnętrznie połączył. Wkrótce potém zamyślał udać się na życie pustelnicze, lecz że wtedy właśnie wyszedł rozkaz cesarski, aby synowie wojskowych wstępowali w szeregi, musiał i Marcin to uczynić. Trzy lata przed przyjęciem Chrztu świętego na wojaczce strawił, lecz wśród zwykłego obozowemu życiu zepsucia, był i obyczajów najskromniejszych, i wielu już chrześcijańskiemi cnotami się odznaczał, a szczególnie miłosierdziem dla ubogich. Zdarzyło się, że podczas zimy wjeżdżając do miasta Ambis, ujrzał przy bramie żebraka prawie nagiego. Niemając przy sobie pieniędzy, rozciął mieczem swój płaszcz żołnierski, i połową okrył ubogiego. Następującej nocy, ujrzał przed sobą Pana Jezusa w tę połowę płaszcza którą oddał był ubogiemu przyodzianego, i mówiącego do Aniołów którzy go otaczali: „W suknię tę przyodział mnie Marcin, który wkrótce ma być ochrzczonym.”
Po przyjęciu Chrztu świętego, mając lat dwadzieścia, chciał niezwłocznie opuścić szeregi wojskowe. Lecz że wtedy właśnie spodziewano się wielkiéj bitwy z nieprzyjacielem, i sam cesarz posądzał go że to z braku męstwa czyni, więc pozostał jeszcze czekając na potyczkę, i oświadczył że pierwszy bez oręża uderzy na nieprzyjacielskie szeregi, i w Imię Pana Jezusa przebije się przez nie. Wszakże do bitwy nie przyszło, gdyż nieprzyjaciel poddał się naząjutrz bezwarunkowo.
Wyszedłszy święty Marcin z wojska, które podówczas w Galii przebywało, udał się do świętego Hilarego Biskupa Pitkawskiego, którego sława już wtedy wszędzie głośną była, i poddał się jego duchownemu przewodnictwu. Święty Hilary poznawszy w nim wielką świątobliwość, chciał go co prędzéj na kapłana wyświęcić, lecz Marcin wyprosił się od tego, a mając sobie nakazane przez Pana Boga w objawieniu, aby dla nawrócenia rodziców udał się do nich, puścił się do ojczyzny swojéj do Węgier. W drodze téj napadli go rozbójnicy, i związanego, aby potém domagać się za niego wykupu, wiedli w głąb lasu. Ten któremu powierzono straż nad nim, widząc go wśród takiego niebezpieczeństwa, (bo mu i śmiercią grozili), najspokojniéj modlącego się, spytał go kim jest, i dla czego niczego się nie lęka? „Jestem chrześcijaninem, odrzekł na to Marcin, a że wiem iż Bóg mój jest wszędzie obecny, więc się niczego nie obawiam.” Poczém wdawszy się z tymże strażnikiem swoim w rozmowę o religii, tak go sobie ujął, iż ten wraz z Marcinem uszedł, a zostawszy chrześcijaninem przykładne życie prowadził.
Przybywszy mąż Boży do rodziców, matkę tylko miał szczęście przywieść do Chrztu świętego, ojca nie mógł nawrócić; wszelako wielką liczbę innych pogan w kraju swoim, pozyskał Panu Jezusowi. Zastał tam także szerzące się bezbożne kacerstwa Aryanów. Gorliwie powstając przeciw niemu, nasz Święty na wielkie był wystawiony niebezpieczeństwa, a razu pewnego napadnięty przez kacerzy, publicznie a okrutnie został zbity.
Wróciwszy do Piktawy, gdzie chciał się znowu połączyć ze świętym Hilarym, już go tam nie zastał, gdyż go Aryanie siłą wygnali. Schronił się przeto przed nimi, bo i na niego powstawali, w jednym z klasztorów w Medyolanie, lecz i ztamtąd wypędził go Biskup heretycki. Wtedy przybrawszy sobie za towarzysza pewnego pobożnego kapłana, nasz Święty schronił się na dziką i bezludną wyspę Galinaryą, i tam przez czas pewien, wiodąc życie pustelnicze, samemi korzonkami polnemi żywił się.
Święty Hilary wróciwszy z wygnania do Piktawy, zawezwał go do siebie i umieścił w jednym z klasztorów blizko tego miasta będących. Tam powierzono mu do nauki młodego poganina, do Chrztu świętego gotującego się. Ten gdy Marcin na dni kilka wydalił się był z klasztoru, zachorował nagle i umarł. Święty wróciwszy, zastał go już na katafalku. Zdjęty wielką żałością że bez Chrztu zeszedł z tego świata ów młodzieniec, padł na kolana i gorąco modlił się, prosząc Pana Boga aby mu życie przywrócił, i dał dostąpić łaski Chrztu świętego. Trwał na takiéj modlitwie dwie godziny, rzewnemi zalewając się łzami, aż go Pan Bóg wysłuchał: umarły wstał i niezwłocznie ochrzczonym został. Cud ten nawrócił wielu pogan, i rozgłosił jeszcze bardziéj imię Marcina, już i wprzódy z wysokich cnót słynącego.
Pod tę porę właśnie, umarł był biskup Turoneński, a duchowieństwo i lud wybrało Marcina na jego zastępcę. Święty przyjąć téj godności w żaden sposób nie chciał, i pomimo wszelkich usiłowań, wywieść się z klasztoru nie dał, zamknąwszy się w celce. Nareszcie wyprowadzony ztamtąd pod innym pozorem, siłą stawiony przed wielu Biskupami okolicznymi zgromadzonymi w Turonie, uległ ich usilnym naleganiom, i na Pasterza téj Dyecezyi wyświęconym został,
Na Biskupstwie nie zmienił ubogiego i pokutnego życia jakie wiódł przedtém, a tylko cnotami doskonałego Pasterza okraszał godność swoję. Wybudował sobie przy kościele małą chatkę, i w niéj co mu zbywało czasu od służby w kościele i załatwienia spraw dyecezyi, zamykał się na modlitwie i czytaniu ksiąg świętych. Ale że i tam nie dość się widział od napływu świeckich osób wolnym, założył daleko za miastem na ustroniu klasztor nad rzeką Ligerą, i tam jakby na pustyni, z wielką liczbą uczniów i kapłanów na bogomyślności czas wolny od pasterskich obowiązków spędzał. Wiódł z tymi braćmi swoimi, których liczba dochodziła ośmdziesięciu, życie bardzo umartwione, a tak ich doskonalił, że wielu z nich późniéj na Biskupów powołanych zostało, gdyż każde miasto życzyło sobie mieć u siebie którego z uczniów świętego Marcina.
Wszelako nasz Święty nie ciągle w tym klasztorze przebywał: owszem częste odbywał z niego wycieczki apostolskie, tak dla obsługi ludu wiernego, jako téż i nawracania pogan, których jeszcze wielu było. Razu pewnego, znajdując się między nimi, nakłaniał ich aby dąb ogromnéj wielkości bałwochwalczéj czci poświęcony, zrąbali. Zgodzili się na to, lecz pod warunkiem, aby święty Biskup stanął po téj stronie na którą drzewo walić się będzie, gdyż jak mówili: „jeśli Bóg którego nam głosisz jest prawdziwym, to cię od śmierci uchowa.” Zgodził się na to Święty, a poganie nie dowierzając mu czy ustoi na miejscu, przywiązali go tam sznurami. Drzewo olbrzymie podrąbali, na Marcina zwalili, lecz gdy je on przeżegnał znakiem Krzyża świętego, na drugą stronę, jakby pchnięte siłą niewidzialną, padło, W inném miejscu, gdy chciał zburzyć świątynię pogańską, zbiegli się poganie tłumem, aby tego nie dopuścić. Sługa Boży przywołał kilku tylko chrześcijan, a słowem swojém tak ubezwładnił wszystkich niewiernych, że żaden z miejsca ani kroku ruszyć się nie mógł, patrząc jak Święty burzył świątynię i bałwany ich kruszył. Cud zaś tak widoczny wszystkich obecnych do wiary nawrócił.
Do leczenia chorych, taką mu Pan Bóg moc udzielać raczył, iż prawie każdy uzdrowiony od niego odchodził, i wszędzie Słowo Boże przez niego głoszone, takiemi cudami poparte, obfite przynosiło owoce. Pewnego razu, obchodząc swoję Dyecezyą, ujrzał wielki tłum pogan, którzy znając go ze sławy jako wielkiego cudotwórcę, zaszli mu drogę aby go tylko widzieć. Zatrzymał się przy nich i miał kazanie, ale nikt się nie nawrócił: aż oto nadbiega spłakana niewiasta niosąc umarłego syneczka, i padłszy do nóg Biskupa, błaga aby jéj dziecię wskrzesił. Święty wziął je na ręce, pomodlił się i oddał matce żywe. Wszyscy poganie zawołali iż Chrystus prawdziwym jest Bogiem, i po naukach świętego Marcina, nazajutrz Chrzest święty przyjęli.
Miał ważną sprawę do przedstawienia Walentyanowi, lecz cesarz ten, z poduszczenia żony która była Aryanką, nie chciał mu dać posłuchania, i dworzanom nie kazał go wpuszczać do siebie. Marcin po kilku dniach postu i modlitwy, udał się do pałacu cesarskiego, gdzie Anioł wśród straży i pokojowców wolno go przeprowadził aż do komnaty Walentynianina. Ten, obrażony jego śmiałością, miał zamiar nie wstawać z krzesła na jego przyjęcie, lecz ogień pod jego siedzeniem cudownie wszczęty, zmusił go do tego, co takie na nim zrobiło wrażenie, że ze czcią wielką przyjął Biskupa, jego żądaniu zadość uczynił, i do stołu go swojego zaprosił.
Lecz nietylko ludzkim szacunkiem, chciał Pan Bóg mieć uczczonym tego wielkiego sługę Swojego: i duchy niebieskie raczył posyłać do niego. Z Aniołami często obcował, którzy wykonywali jego zlecenia wszystkie, i prośby jego zanosili przed tron Boga. Święci Apostołowie Piotr i Paweł, okazując mu się w widzeniach, rady mu swoje co do sprawowania urzędu Biskupiego udzielali. Stanął téż w rzędzie najdzielniejszych obrońców wiary świętéj przeciw Aryanom, i innym kacerzom.
Mając lat ośmdziesiąt, przepowiedział dzień swojéj blizkiéj śmierci, a pomimo tego, puściwszy się jeszcze na zwiedzanie Dyecezyj, w wiosce Kanda, ciężko zachorował. Uczniowie jego będący przy nim, słysząc jak prosił Boga aby go już uwolnił z więzów téj ziemi, rzekli mu: „Ojcze! czemu nas opuszczasz? komuż powierzysz dzieci twoje zasmucone? Wilki drapieżne napadną twoję owczarnię. Wiemy jak pragniesz być już z Chrystusem: lecz nagrodą twoja w Niebie cię nie minie; zlituj się więc nad tymi których chcesz opuścić.” A Święty poruszony takiemi ich prośbami, w te słowa się modlił: „Panie! jeślim jeszcze ludowi Twojemu potrzebny, nie wymawiam się od pracy. Niech się wola Twoja spełni.” Widząc uczniowie iż ciągle w znak leży, chcieli dla ulgi, zmienić mu postawę, lecz rzekł do nich: „Pozostawcie mnie w tém położeniu, niech raczéj w Niebo a nie na ziemię patrzę, aby dusza moja zdążała do Pana, z którym ma się połączyć." W chwili gdy już konał, ujrzał obok siebie stojącego szatana: „Co tu robisz, zawołał na niego, poczwaro okrutna! sprawco wszelkiego złego, nie znajdziesz we mnie nic coby twoje było.” I to wymawiając oddał Bogu ducha. Wiele osób, a między niemi i święty Seweryn biskup Koloński, słyszało śpiewy Aniołów, duszę jego do Nieba unoszących.
POŻYTEK DUCHOWNY.
Masz oto i w szczegółach śmierci świętego Marcina dowód, z jakim zuchwalstwem zły duch czyha na duszę ludzkie, a najbardziéj w godzinie ich wyjścia z tego świata. Przez całe więc życie ucz się walczyć mężnie z tym piekielnym wrogiem, abyś przy śmierci odniósł nad nim stanowcze na całą wieczność zwycięstwo; ale przedewszystkiém tę godzinę straszną, polecaj częste opiece Matki Bożéj.
Modlitwa (Kościelna)
Boże! który widzisz że nie naszą mocą istniejemy; spraw miłościwie, abyśmy za wstawieniem się błogosławionego Marcina Wyznawcy Twojego i Biskupa, przeciw wszelkiemu złemu ubezpieczeni byli. Przez Pana naszego i t. d.
Na tę intencyą: Zdrowaś Marya.
Żywoty świętych Pańskich o. Prokopa kapucyna (1882), s. 968–970.
Nauka moralna
Na podstawie wydania z 1937 r., s. 896
Święty Marcin nie był uczniem gimnazjów ani uniwersytetów, ale nauki jego były skuteczne, bo był na wskroś przejęty wiarą. Nauczał zwykle porównaniami, gdyż wszystko, na co patrzył i co słyszał, pojmował w świetle prawdy Bożej i sercem wznosił się ku Bogu.
Widząc pewnego razu świeżo ostrzyżoną owcę, rzekł do mnichów: „Otóż widzicie owieczkę, która spełniła przykazanie Ewangelii świętej. Miała ona dwie sukienki, z których jedną podarowała temu, co nie miał żadnej. Tak i wy czyńcie!“
Innym razem przechodził przez łąkę, której jedna część była spasiona, druga zryta, a trzecia pokryta licznymi kwiatami. Przystanąwszy, rzekł: „Korzystajmy z nauki, jaką daje nam ta łąka. Spasiona część nasuwa obraz małżeństwa; widzimy tam świeżą zieleń, ale nieurozmaiconą kwiatami. Zryta ziemia przypomina nam szpetność życia wszetecznego, a reszta łąki przedstawia niejako chwałę i zasługę dziewictwa“.
Gdy pewnego razu stanął przed nim szatan, łając go następującymi słowy: „Zuchwale sobie poczynasz, rozgrzeszając tych, którzy przez ciężkie grzechy utracili łaskę chrztu świętego, bo kto raz upadł, temu Pan Bóg odmówi miłosierdzia” — Marcin odpowiedział: „Nieszczęsny kusicielu! Jeśli przestaniesz dręczyć ludzi pokusą, i teraz, gdy nadchodzi pora sądu, żałować będziesz swego odstępstwa od Boga, wtedy nie wątp, że w zaufaniu w miłosierdzie Boże i tobie nawet udzielę rozgrzeszenia!”
Św. Placyda i jego Towarzyszy Męczenników
Żyli około roku Pańskiego 542.
(Żywot ich znajduje się w Bolandstów pod dniem dzisiejszym.)
Święty Placyd był synem Tertulla, jednego z największych panów rzymskich. Przyszedł na świat w początku V wieku, kiedy wielki święty Benedykt założyciel zakonnego życia na Zachodzie, powszechnéj już używał sławy. Placyd miał siedem lat kiedy go ojciec zawiózł do klasztoru w Subjako, i świętemu Benedyktowi oddał na wychowanie. Tak młodziutkim będąc od razu zaczął prowadzić życie zakonne, od czego nietylko żadne ostrości reguły go nie zrażały, lecz wszystkie jéj przepisy jak najwierniéj zachowując, prócz tego w różny sposób martwił swoje niewinne ciało. Wszyscy téż zakonnicy bardzo go pokochali, a święty Benedykt miłował go jak rodzonego syna.
Razu pewnego zdarzyło się że młody Placyd poszedłszy po wodę do rzeki, wpadł w nią i już go nurty jéj unosiły. Święty Benedykt który podówczas modlił się w celi, zawiadomiony o tém przez objawienie, posłał drugiego młodego zakonnika imieniem Maura, aby go ratował. Ten powodowany posłuszeństwem, niezastanawiając się nawet nad tém co czyni, nieumiejąc pływać rzucił się w wodę która w téj chwili stała się twarda jak kryształ, przeszedł po niéj jakby po lodzie, schwycił za rękę Placyda i na brzeg go przyprowadził. Ten zaś powiedział, że wpadłszy w wodę dla tego pod nią zanurzony nie był, że ciągle widział świętego Benedykta unoszącego się nad nim.
Od tego czasu Placyd jeszcze większy czynił postęp na drodze doskonałości. Wzrastając w lata wzrastał i w cnoty, a święty Patryaroha przywiązując się do niego coraz więcéj, nierozstawał się z nim prawie nigdy. Jak Pan Jezus który wybierał zawsze najulubieńszych swoich uczniów w chwili kiedy jaki cud miał czynić, taki Święty ten Opat w takich razach miał zwykle przy sobie Placyda. Był téż on obecny kiedy Benedykt cudownym sposobem ze skały wyprowadził źródło dla klasztoru a gdy tenże udał się na górę Kasyneńską aby tam poniszczyć bałwany pogańskie którym jeszcze cześć oddawano, i założyć w tém miejscu główny swój klasztor, wziął także z sobą Placyda, A nakoniec gdy wypadła potrzeba wysłać zakonników z klasztoru Subjackiego aż do Sycylii aby tam założyć nowy klasztor, święty Benedykt wybrał na to Placyda swego ukochanego ucznia, przydając mu dwóch bardzo świątobliwych zakonników Donata i Gordyana. Ojciec Placyda Tertuliusz, podarował był świętemu Benedyktowi wielkie dobra jakie w Sycylii posiadał, składające się z kilku małych portów morskich i ośmnastu wiosek, i tamto ten Święty Patryarcha wysłał Placyda dla założenia nowego klasztoru.
Błogosławione to były czasy, w których ledwie nie co krok świętego napotkać można było: tak téż i Placyd udając się wtedy do Sycylii, w Kapui był najsardeczniéj przyjęty przez świętego Hermana, w Benewencie przez świętego Marcina, w Kanozie przez świętego Sawina, a w Reżżio w Kalabryi przez świętego Syzyna, którzy byli Biskupami tych miast. W podróży téj Placyd wiele cudów uczynił, przypisując je zawsze przez pokorę zasługom swojego Patryarchy świętego Benedykta, którego imienia w takich razach wzywał. Gdy przybył do Mesyny, gdzie go już sława jego świątobliwości i cudów przez niego czynionych poprzedziła, Moselin najzamożniejszy pan tego miasta, a wielki przyjaciel jego ojca, chciał go w pałacu swoim ugościć i jakiś czas zatrzymać. Lecz sługa Boży podziękował mu za to mówiąc: że zakonnikom nie wypada przebywać po świeckich domach, gdyż życie jakie tam prowadzą nie zgadza się z tém jakie oni wieść powinni.
Przybywszy na miejsce swojego przeznaczenia, zajął się niezwłocznie wybudowaniem klasztoru i kościoła pod wezwaniem świętego Jana Chrzciciela, i tego przed końcem roku dokonał. Rozgłos jego świątobliwości, życie jakby anielskie które prowadzili zakonnicy w tym nowym klasztorze osiedli, ściągnęły wkrótce do niego wielką liczbę młodzieży, między któremi było trzydziestu z najmajętniejszych rodzin, którzy wyrzekłszy się wielkich dostatków, poświęcili się Panu Boga na służbę. Klasztor téż ten stał się od razu podobny do klasztoru Kasyneńskiego téj kolebki Benedyktyńskiéj za wzór innym służącéj, bo jego przełożony święty Placyd wiernie na sobie odbijał wysoki wzór doskonałości zakonnéj, jaki przedstawiał sam święty ich Patryarcha. Chociaż był nie silnego zdrowia i słabéj budowy ciała, w ostrości życia wszystkich przewyższał braci. Ścisły post zachowywał ciągle, jadając tylko raz na dzień, a zwykle nie więcéj prócz trochę mleka i jarzyny. Chleba nawet pozwalał sobie tylko w niedziele, wtorki i czwartki. W wielkim poście kilka dni z rzędu spędzał bez żadnego pokarmu i napoju. Sypiał zawsze na stołku twardym bez poręczy, opierając głowę o mur i zażywając snu od dwóch do trzech godzin najwyżéj. Resztę nocy spędzał na modlitwie w kościele, a zwykle przed obrazem Matki Boskiéj, do któréj całe życie szczególne miał nabożeństwo. Lubo obarczony był kłopotliwemi zajęciami nowopowstającego Zgromadzenia zakonnego którém zarządzał, skupienia wewnętrznego nie tracił jednak ani na chwilę: owszem, widać było iż coraz ściśléj jednoczył się z Bogiem. Łaską czynienia cudów i tam go Pan Bóg uświetnił. Z tego powodu wielką liczbę dotkniętych różnemi słabościami przyprowadzono mu do klasztoru. Zdarzyło się razu pewnego, że gdy przez niejaki czas nie mógł wyjść do przybywających chorych, nagromadziło się ich bardzo wielu. Gdy nareszcie przybył nasz Święty, przeżegnał ich i wszystkich w tejże chwili uzdrowił.
Pięć lat już upłynęło od czasu jak Placyd mieszkał w klasztorze w Sycylii przez niego założonym, kiedy dwóch jego młodszych braci Eutykiusz i Wiktoryn, którzy go nawet nie znali, i siostra Flawia, przybyli z Rzymu aby go odwiedzić i przepędzić pewien czas z bratem, którego sława świątobliwości i do nich była doszła. Wielkiéj pociechy doznali nawzajem, a rozmowy z Placydem i przykład jego życia taki wpływ wywarł na jego braci i siostrę, że postanowili i oni wyrzec się świata i idąc w ślad za swoim świętym bratem, wstąpić do zakonu. Lecz Panu Bogu spodobało się krótszą drogą poprowadzić ich do Nieba.
W owéj właśnie porze pojawił się był na morzu Śródziemném, wysłany przez jednego z królów Afrykańskich korsarz nazwiskiem Manuka, znany z okrucieństwa poganin, a zawzięty wróg imienia chrześcijańskiego. Przybiwszy do brzegów Sycylii wysiadł ze swoją hordą na ziemię, i najprzód napadł na klasztor świętego Placyda w blizkości portu będący. Skoro się tam dostał, uwięził wszystkich zakonników, a z nimi Eutykiusza, Wiktoryna i Flawią. Barbarzyniec ten kazał najprzód stawić przed sobą Donata towarzysza Świętego Placyda, i pytał go groźnie czy jest chrześcijaninem. „Jestem nim, odpowiedział Donat, a nawet mam szczęście być mnichem.” Manuka aby od razu rzucić postrach na innych, po téj odpowiedzi Donata dobył miecza i głowę mu rozpłatał. Potém kiedy jeszcze ciało tego świętego Męczennika leżało przy nim krwią zbroczone, kazał przywołać wszystkich innych więźniów, i różnemi sposobami jużto łagodnemi słowy, już groźbą, chciał ich przywieść do wyparcia się Chrystusa a zostania poganami. Wszyscy mu oświadczyli że tego nigdy nie uczynią, że są chrześcijanami i za wiarę Chrystusa pragnęliby nie jeden raz lecz tysiąc razy oddać życie. Placyd zaś w imieniu innych przydał, że nietylko nie obawiają się śmierci, lecz że święcie zazdroszczą Donatowi, który miał szczęście pierwszy zdobyć koronę męczeńską. Korsarz wpadł we wściekłość i zaczął zadawać im najstraszniejsze męki. Najprzód zbił ich okrutnie, a potém okutych w kajdany kazał zaprowadzić do więzienia. Tam trzymał ich przez tydzień cały bez żadnego pokarmu i napoju. Po upływie tego czasu kazał ich wyprowadzić, posilić żeby dłuższe mogli wytrzymać męki, i znowu katował ich najokrutniéj. Zawiesił ich za nogi, a pod niemi kazał rozpalać ogień, aby dymem ich dusić; a ciągle się domagał aby wyrzekli się wiary. W ciągu tego święty Placyd, nad którym najwięcéj pastwił się ten morderca, zachęcał drugich do wytrwałości. Święta Flawia siostra jego także szczególne przedstawiała dowody męstwa. Gdy zawieszoną w powietrzu darli żelaznemi hakami, a barbarzyniec pytał jéj jak może będąc kobietą i tak znakomitego rodu, wystawiać się na takie cierpienia i zniewagi, kiedy od nich jedném słowem obronićby się mogła, odpowiedziała: „Dla miłości Chrystusa wszelkie męki są dla mnie największą pociechą, a śmierć za Niego poniesiona życiem.” Wtedy poganin kazał przerwać katusze zadawane świętym Męczennikom, i znowu probował czy ich od wiary odwieść nie potrafi. Lecz Placyd rzekł do niego: „Napróżno nas kusisz, lepiéj byś zrobił abyś ratujęc własną twoję duszę, wyrzekł się zabobonów pogańskich. – Wszystkie bożyszcza którym wy cześć oddajecie, sąto wymysły szatańskie, „przez które zły duch zdobywa dusze wasze. Jeden jest tylko Róg prawdziwy, którego czczą chrześcijanie, który jest Stwórcą wszystkiego, Panem Nieba i ziemi, i który po śmierci rozsądzać będzie każdego z nas najskrytsze sprawy.” Manuka rozgniewany tą świętą Placyda odwagą, nie dał mu dłużéj mówić, i kazał kamieniem pogruchotać mu szczęki i powybijać zęby, a gdy pomimo tego Święty przemawiał, kazał mu język wyciąć. Lecz Placyd zaczął mówić jeszcze głośniéj i wyraźniéj niż wprzódy. Cud tak wielki nawrócił wielu pogan obecnych, a Manuka widząc to i obawiając się aby wszyscy jego żołdacy chrześcijanami nie zostali, wydał rozkaz aby więźniowie niezwłocznie ścięci zostali. Poprowadzono ich więc nad brzeg morza gdzie mieli być straceni. Przybywszy tam wszyscy padli na kolana, składając w ofierze Panu Jezusowi życie swoje.
Święty Placyd, którego mowa jako cudownie mu zachowana, zagrzewała tém więcej do męstwa jego towarzyszów, w imieniu wszystkich tak głośno się modlił: „Zbawco nasz Jezu Chryste, któryś raczył śmierć ponieść za zbawienie nasze na krzyżu, bądź miłościw nam sługom Twoim niegodnym. Daj nam wytrwałość aż do końca, i udziel nam téj łaski abyśmy w Niebie w gronie Twoich świętych męczenników zasiedli. Wspieraj nas w tej ostatniéj chwili naszego życia, i przyjm ofiarę jaką ci z niego składamy.” A inni odpowiedzieli: Amen, i w tejże chwili wszyscy ścięci zostali w liczbie trzydziestu trzech. Ponieśli męczeństwo 5 października roku Pańskiego 541.
Pożytek duchowny
Święty Maur powodowany duchem posłuszeństwa rzucił się w wodę ratować świętego Placyda, gdy mu to nakazał jego Opat i idąc po wierzchu rzeki cudownie go z jéj nurtów wydobył. Chociaż nie zawsze takim cudem, zawsze jednak wynagradza Pan Bóg prędkie posłuszeństwo nasze względem tych którym ulegać powinniśmy. Niech cię to uczy i zachęca do należnéj uległości względem wszelkiéj zwierzchności.
Modlitwa (Kościelna)
Boże, który nam dozwalasz świętych Męczenników Twoich Placyda i towarzyszów jego uroczystość obchodzić, daj nam miłościwie szczęścia wiekuistego wraz z nimi zażywać. Przez Pana naszego i t. d.
Na tę intencyą: Zdrowaś Marya.
Żywoty świętych Pańskich o. Prokopa kapucyna (1882), s. 851–853.
Nauka moralna
Na podstawie wydania z 1937 r., s. 804
Na pytanie, co św. Placydowi zjednało wieniec męczeński i oznakę świętości, jedna jest odpowiedź: posłuszeństwo, już bowiem jako siedmioletni chłopiec dostał się pod troskliwy dozór i mądry kierunek świętego Benedykta i wcześnie nauczył się czynić tylko to, co mu jego duchowny przełożony radził, nakazał i do czego go zachęcał. Posłuszeństwo jest najpewniejszą drogą wiodącą do świątobliwości.
Zważmy przeto:
- Jak łatwe jest posłuszeństwo. Sternikiem duszy naszej jest mąż pobożny, oświecony łaską Bożą, dokładnie znający święte prawdy wiary, słowem, mąż najzupełniej zasługujący na nasze szacunek i zaufanie. Rozkazy i rady, jakie nam daje, nie są natchnione chwilowym kaprysem lub urojeniem, czuje on odpowiedzialność, która na nim ciąży, wie dobrze, że będzie kiedyś musiał zdać za naszą duszę ciężki rachunek przed Bogiem. Gdyby stanął przed nami sam Pan Jezus, każąc to czynić lub owego się wystrzegać, czyż byśmy Go z rozkoszą nie słuchali? Słuchając zaś rad duchownego przewodnika lub przełożonego, słuchamy samego Chrystusa. Wszakże święty Paweł pisze: „Cokolwiek czynicie, z serca czyńcie, jako Panu, a nie ludziom. Wiedząc, że od Pana weźmiecie odpłatę dziedzictwa” (Kol. 3, 23). – Prócz tego wiemy, jakim udręczeniem są niepokojące nas częstokroć skrupuły i wątpliwości, czy w tym lub w owym wypadku postąpiliśmy tak, jak każę religia, czyśmy nie zgrzeszyli, czyśmy nie wykroczyli przeciw Bogu ? Któż nam te skrupuły rozwiąże, kto te wątpliwości usunie, jeśli nie duchowny nasz przewodnik i doradca naszego sumienia, którego światłą radą winniśmy się kierować a rozkazów słuchać, wiedząc, że jego rady i rozkazy są za stosowane do woli Bożej. Pewność ta czyni posłuszeństwo łatwym.
- W posłuszeństwie jest zawarta i zasługa. Choćbyśmy dawali jak najhojniejsze jałmużny, dajemy tylko martwy kruszec i rzeczy doczesne; choćbyśmy z miłości ku Bogu jak najwięcej umartwień nakładali na ciało nasze, zawsze tylko składamy Mu ofiarę ze zmysłowych rozkoszy i przemijających bólów; ale jeśli chętnie i skwapliwie słuchamy rozkazów z miłości ku Bogu, wtedy czynimy Mu ofiarę z woli i ducha naszego, tj. tego, co dla nas i dla Niego jest najcenniejsze. Chrystus Pan i Matka Jego Najśw. są pierwowzorem posłuszeństwa. Najświętsza Maryja Panna rzekła: „Oto służebnica Pańska, niechaj Mi się stanie według słowa twego” (Łuk. 1,38). Chwała Pana Jezusa i Najśw. Panny w niebiesiech jest nagrodą ich posłuszeństwa na ziemi, jak tego dowodzi Pismo święte. Tylko to, co jest skutkiem i wypływem posłuszeństwa, może rościć prawo do zasługi ; wszystko inne, co nie pochodzi z tego źródła, jest podejrzane i ma wartość wątpliwą.
